czwartek, 21 listopada 2013

63. Siedemset pięćdziesiąt osiem dni.

- Tatusiu!- usłyszałem krzyk córki.
- Co jest skarbeńku?- przytuliłem ją.
- Kiedy przyjdzie ciocia?
- Powinna być za dziesięć minut.- uśmiechnąłem się.- A co, aż tak bardzo śpieszy ci się do mamy?
- Tak.- przytuliła mnie.
- To idź do pokoju po plecak, a jak wrócisz to będziemy się już ubierać.- poczochrałem małej włosy.
Lucy pobiegła na górę, a ja usiadłem na kanapie. Zacząłem się wpatrywać w zdjęcie ślubne. Heidi wyglądała wtedy naprawdę cudownie.
Rozmyślanie przerwało mi pukanie do drzwi. Nie fatygowałem się, żeby otworzyć, bo wiedziałem że to Hanna.
- Hej, gotowi?- zapytała wchodząc z Marco do środka.
- Lucy! Chodź na dół, ciocia i wujek już są.
Moja kruszynka momentalnie znalazła się na dole.
- Marco!- krzyknęła i rzuciła się na niego.
- A ze mną się już nie przywitasz?- zaśmiała się Hannah.
Marco zajął się ubieraniem małej. W tym czasie Han usiadła obok mnie.
- Jak się trzymasz?
- Z każdym dniem jest lepiej, ale to ciągle boli.
- Przykro mi.- spuściła głowę.- Mi też jej brakuje.- spojrzała na zdjęcie Heidi, wiszące na ścianie.
- Najbardziej szkoda mi Lucy, ona prawie jej nie pamięta, ale co się dziwić przecież miała wtedy niecałe cztery lata.- oznajmiłem.
- Dacie sobie radę. Pamiętaj, że ja i Marco zawsze wam pomożemy, Heidi była dla mnie jak siostra, was też traktuję jak rodzinę.
- Dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.- uśmiechnąłem się do niej.
- Idziemy?- Lucy podbiegła do nas.
- Tak słonko. A co tam masz?- Hannah wzięła ją na ręce.
- Narysowałam to dla mamy, tata mówił, że mama bardzo lubiła te kwiatki. Jak myślisz ciociu, mama jest teraz w niebie?
- Na pewno. Teraz pewnie patrzy na ciebie i się uśmiecha.- pocałowała ją w czoło.
Droga na cmentarz zajęła nam około dwudziestu minut. Na miejscu siedział Lukas. Przywitaliśmy się z nim.
Usiadłem naprzeciwko grobu Heidi i zacząłem znowu pogrążyłem się w myślach.

- Halo?- odebrałem telefon.- Przepraszam Han, ale za bardzo nie mam teraz czasu. Zaraz jadę z Lucy do Heidi.
- Ja dzwonię w tej sprawie. Heidi jest w szpitalu.
- Jak to?! Co się stało?!- wykrzyczałem.
- Miała wypadek, przyjedź jak najszybciej.
- Daj mi dziesięć minut.- rozłączyłem się.
Ubrałem Lucy i w ekspresowym tempie wsiedliśmy do auta. Kiedy zapalałem silnik usłyszałem sms. Był od Hann, wysłała mi adres szpitala.
Lu całą drogę siedziała cichutko. W pewnym momencie bałem się, ze ją zostawiłem.
- Tatusiu.- odezwała się.
- Co jest skarbie?- spojrzałem na nią w lusterku.
- Gdzie jest mama?
- Mama jest w szpitalu, bo źle się poczuła.- skłamałem.
Na miejscu czekała Hannah, Marco i ich synek Kevin oraz rodzina Heidi. Lucy od razu pobiegła do małego i Marco gdzieś z nimi poszedł. 
- Gdzie ona jest?- zapytałem podbiegając do szyby obok drzwi.
- Zabrali ją gdzieś, podobno jest w stanie krytycznym.- powiedziała płacząc.
- Ale przeżyje tak? Ona musi żyć. JA nie mogę jej stracić, my nie możemy jej stracić.
- Nie mam pojęcia Marcel, lekarze dają jej naprawdę nikłe szanse.- usiadła na krześle i schowała twarz w dłoniach.
- Ale...- przetarłem mokry już polik.- Co się stało? Miała iść zrobić tylko kilka zdjęć. Proszę nie mów mi, ze stało się to co kiedyś.
- Chciałabym.- wyszeptała.
- NIE!- wrzasnąłem uderzają pięścią o ścianę.- Nie.
- Marcel...
- Nie uratowałem jej, nie zrobiłem nic, to moja wina.- czułem coraz więcej łez.
- Nie mów tak, nie mogliśmy tego przewidzieć.- do naszej rozmowy wtrąciła się mama Heidi.
- Oczywiście, że mogłem!- podniosłem głos.- Ale nic nie zrobiłem!
- Proszę, nie możesz tak myśleć.
- Niech pani da mu chwilę, jest roztrzęsiony.
Minuty, a później godziny mijały. Żaden lekarz nie wychodził. Lucy zasnęła na kolanach u dziadka. Wszyscy siedzieliśmy jak myszy po miotłą. Co chwilę przecierałem mokre poliki.
Po dokładnie trzech godzinach jakiś lekarz podszedł do nas.
- Co z nią?- wstałem.
- Naprawdę mi przykro. Staraliśmy się robić co w naszej mocy. Niestety nie udało się jej uratować.- oznajmił mężczyzna.
- On nie mówi poważnie, prawda? On nie może mówić poważnie!- osunąłem się po ścianie na podłogę.
Widziałem tylko zamazane postacie, bo wszystko zasłaniały mi łzy.
To nie może być prawda. Ona nie może umrzeć. Nie może. Nie może nas zostawić. To jakieś żarty. Nie...

Dzisiaj mija dokładnie siedemset pięćdziesiąt osiem dni odkąd jej nie ma. Pierwszy rok był dla mnie najcięższym czasem w życiu. Nie mówiąc już o Lu. Mimo, że mała nie wiedziała co to znaczy, ze ktoś umarł, straciła swoją werwę i nie uśmiechała się już tak często. Wszyscy żyliśmy jakbyśmy stracili część siebie. Dokładnie tak się czułem. Teraz jest już lepiej, wiem że Heidi zawsze jest i będzie przy mnie i Lucy. Hanah i Marco też bardzo nam pomagają, nie wiem co bym bez nich zrobił. Oczywiście rodzina też bardzo pomaga. Rodzice  Heidi przeprowadzili się bliżej mnie i Lucy. Często pokazuję mojej kochanej córeczce zdjęcia Heidi, jakieś filmiki. Po prostu robię wszystko, żeby mała wiedziała o niej wszystko co możliwe.

Jednak nie wiem czy kiedykolwiek pogodzę się ze śmiercią najważniejszej osoby w moim życiu...
~*~
wiem zabijecie mnie za to, ale naprawdę w końcu musiałam to zakończyć. Wiem też że chcieliście szczęśliwe zakończenie, ale uznałam że będzie za bardzo banalne XD
co do rozdziału to (możecie mi nie wierzyć) płakałam strasznie. Bardzo się przywiązałam do tego bloga i naprawdę trudno było mi uśmiercić Heidi, z którą poniekąd się utożsamiałam. Może jeszcze kiedyś zrobię kontynuację, musicie śledzić mnie na innych blogach :3

a teraz chciałam wam podziękować za ROK I PIĘĆ MIESIĘCY, przez które byliście ze mną :''3 kocham Was wszystkich bardzo bardzo mocno ♥ dziękuję też za
- 34 obserwatorów ♥
- 829 komentarzy ♥
- 60 000 wyświetleń ♥
- i za te 63 rozdziały, które mogłam dla was napisać ♥

JESTEŚCIE NAJLEPSI! ♥♥♥

P.S. Jeśli dalej chcecie czytać moje wypociny to zapraszam na
kolorujesz mój świat swoimi kredkami ... ♥
* obiecaj, że nie spóźnisz się o całe życie.

niedziela, 17 listopada 2013

PRZEPRASZAM, ŻE NIE DODAWAŁAM NIC, ALE NIE MIAŁAM DOSTĘPU DO LAPTOPA PRZEZ REMONT ;-; W NASTĘPNYM TYGODNIU NA PEWNO COŚ DODAM ♥

piątek, 1 listopada 2013

62. Trzeba zaryzykować, żeby się przekonać.

- Czyli nadal nic?- zapytał zrezygnowany już Lukas.
- Przepraszam.- spuściłam głowę.- A gdzie jest Marcel?
- Pojechał do domu.
- Co?!
- Spokojnie. Zaraz wróci. Mieszkacie razem od jakiegoś czasu, więc pomyślał, że może znajdzie coś co pomoże.
- Aha, ok.- odetchnęłam z ulgą.- Zadzwonię do Hannah, może ona mi trochę pomoże.- powiedziałam i wstałam.- Jak coś to jestem u siebie.
Nie skłamałam. Naprawdę mam zamiar zadzwonić do Han, ale w trochę innej sprawie. Weszłam do pokoju, usiadłam wygodnie na łóżku i wybrałam numer przyjaciółki, jak mi wiadomo.
- Halo?
- Hej, mam do ciebie małe pytanko.
- Co tam ci leży na serduchu?
- Bardzo dobrze mnie znasz?
- Tak.
- I wszystko sobie mówimy?
- No tak, a o co chodzi?
- Trochę głupio mi o to pytać, ale czy ja jestem w ciąży? Bo ciągle źle się czuję, boli mnie głowa, wymiotuję...
- Tak- przerwała mi.
- Naprawdę?! Jejku tak strasznie się cieszę! A Marcel wie?
- Wiem tylko ja, no chyba, że komuś powiedziałaś, od razu uprzedzę twoje kolejne pytanie, nie powiedziałaś Marcelowi, bo chciałaś mu zrobić niespodziankę i powiedzieć to dzisiaj.- oznajmiła.
- Dziękuję ci, przepraszam, ale muszę kończyć bo mnie wołają.
- Wesołych świąt!
- Wzajemnie.- rozłączyłam się.
Wyszłam z pokoju i kiedy podeszłam do schodów, od razu zorientowałam się o co chodzi. Marcel wrócił z jakimś pudełkiem. Pewnie znajdują się tam rzeczy, które mają mi pomóc w odzyskaniu pamięci.
Niestety tego się nie dowiedziałam, bo źle stanęłam i zjechałam na plecach ze schodów uderzając w ostatni stopień głową. W efekcie straciłam przytomność.
- Musimy ją zabrać na pogotowie!- krzyknął Marcel.
- Spokojnie, poczekajcie, budzi się.- odparł Lukas.
- Ale mnie głowa boli!- mruknęłam.
Spojrzałam znacząco na chłopaków, ciekawe kiedy się domyślą.
- Nie ruszaj się, nic sobie nie złamałaś?
- Marcel, wiem że ze mnie łamaga, ale bez przesady.- zaśmiałam się, co poskutkowało dawką ostrego bólu w okolicach skroni.
- Wiesz, że się o ciebie martwię... CHWILA! PAMIĘTASZ?! WIESZ KIM JESTEM?!
- W końcu zauważyłeś.- uśmiechnęłam się i przytuliłam chłopaka.
Lukas oczywiście poleciał wszystkim oznajmić dobrą nowinę.
- Która jest godzina i gdzie wszyscy?
- Prawie dziewiętnasta i wołaliśmy cię bo mieliśmy siadać do stołu.
- A dawno temu mnie wołaliście?
- Jakoś dwadzieścia minut temu.
- Kocham Cię- uśmiechnęłam się.
- Ja ciebie też. Dasz radę wstać?
Oczywiście odpowiedziałam, że tak. Jednak od razu gdy wstałam zakręciło mi się w głowie i nie uszło to uwadze Marcela.
- Tak myślałem.- zaśmiał się.
Wziął mnie na ręce i chwilę później siedziałam przy stole.

- To czas na prezenty.- uśmiechnął się Lukas.
- Tak.- szepnęłam do siebie i złapałam się za brzuch.
Cały czas odkąd się 'wybudziłam' zamartwiałam się czy z dzieckiem wszytko okej. Dyskretnie wysłałam smsa do mojej lekarki z prośbą o krótkie spotkanie jutro. Zgodziła się i od razu mi ulżyło. Miałam przeczucie, że wszystko dobrze z moim maleństwem, ale musiałam się upewnić.
- To kto pierwszy?- zapytał tata.
- Zacznijmy od najstarszych.- zaproponowałam.
Rozdaliśmy rodzicom prezenty, z których byli bardzo zadowoleni. Później swoje paczki dostał Luk, a po nim Leah. Bałam się, ze bransoletka, którą jej kupiłam nie przypadnie jej do gustu, na szczęście tak się nie stało, była nią zachwycona.
- Teraz wasza kolej.- zwróciła się do nas Carmen.
- To ja zacznę.- Marcel wstał z kanapy.
Podszedł do choinki i wziął spod drzewka jakiś mały przedmiot. Nie zdążyłam się mu dokładnie przyjrzeć, bo zrobił to szybko. Podszedł do mnie i uśmiechnął się nerwowo.
- Nigdy nie sądziłem, ze będzie przy tym tyle osób.- zaśmiał się.
Byłam zaintrygowana. Coraz bardziej chciałam się dowiedzieć o co chodzi. Oczywiście nie dawałam tego po sobie poznać.
Blondyn wziął głęboki wdech i klęknął przede mną. Zaczęłam się domyślać, ale przecież to jeszcze nic pewnego...
- Myślałem nad tym już sporo czasu i doszedłem do wniosku, że najwyższa pora. Wiem, ze mamy czas, ale jak najszybciej chcę cię mieć tylko dla siebie. Mam nadzieję, że się nie wygłupię, ale trzeba zaryzykować, żeby się przekonać.- złapał mnie za rękę.- Heidi, wyjdziesz za mnie?- otworzył pudełeczko, w którym znajdował się prześliczny pierścionek.
Moje oczy momentalnie zapełniły się łzami. W tym momencie byłam szczęśliwa, jak nigdy w życiu. Do tego wiedziałam, że on naprawdę tego chce, że nie robi tego, bo jestem w ciąży czy pod innym przymusem.
- Oczywiście, że tak.- odparłam wycierając łzy.
Twarz, teraz już, mojego narzeczonego od razu się rozpromieniła. Założył mi pierścionek i przywarł d moich ust. To wszystko było jak cudowny sen, a jeszcze nikt nie wie, że jestem w ciąży.
Przez kolejne dziesięć minut zbieraliśmy gratulacje. Wszyscy byli szczęśliwi.
- Teraz moja kolej.- uśmiechnęłam się.- Myślę, ze wszyscy się ucieszycie.- przeciągałam.- Jestem w ciąży.
Kolejny raz w ciągu niespełna dwudziestu minut wszyscy zaczęli mnie przytulać i gratulować.
- To zdecydowanie moje najlepsze święta.- Marcel szepnął mi do ucha, łapiąc mnie za rękę.
- Będziemy rodziną i do tego będę ciocią!- ekscytowała się Leah.
W świetnych nastrojach wszyscy przenieśli się do salonu. Ja dołączyłam chwilę później, bo obowiązkowo musiałam zadzwonić do Han, żeby się jej pochwalić. Nieważne, że jutro spotykamy się całą paczką u Marco. Nie wytrzymałabym tyle czasu.
~*~
z przykrością stwierdzam, moi kochani, że to jeden z ostatnich rozdziałów :C niby mogłabym ciągnąć tego bloga, ale byłby straaasznie nudny, bo już praktycznie nie mam pomysłów :c do końca zostało nie więcej niż cztery rozdziały (nie licząc epilogu, jeśli będzie chciało mi się go pisać xd). Mam nadzieję, że nie zawiodę was zakończeniem, na które jeszcze nie mam konkretnego pomysłu c: i że miło wam się czytało rozdziały :3
dobra, bo piszę jakbym już tym rozdziałem kończyła to opowiadanie (co też miałam w planach), a jeszcze trochę mam do napisania :D
Heidi odzyskała pamięć, bo nie chciało mi się znowu powtarzać tego cyklu, ze wszystko sobie przypomina. Jeszcze nie wiem co zrobię, jak Heidi pójdzie do lekarza, żeby upewnić się, co z dzieckiem, ale się zobaczy xd
do następnego misie ♥ #ily


buziaczki :**