- Co jest skarbeńku?- przytuliłem ją.
- Kiedy przyjdzie ciocia?
- Powinna być za dziesięć minut.- uśmiechnąłem się.- A co, aż tak bardzo śpieszy ci się do mamy?
- Tak.- przytuliła mnie.
- To idź do pokoju po plecak, a jak wrócisz to będziemy się już ubierać.- poczochrałem małej włosy.
Lucy pobiegła na górę, a ja usiadłem na kanapie. Zacząłem się wpatrywać w zdjęcie ślubne. Heidi wyglądała wtedy naprawdę cudownie.
Rozmyślanie przerwało mi pukanie do drzwi. Nie fatygowałem się, żeby otworzyć, bo wiedziałem że to Hanna.
- Hej, gotowi?- zapytała wchodząc z Marco do środka.
- Lucy! Chodź na dół, ciocia i wujek już są.
Moja kruszynka momentalnie znalazła się na dole.
- Marco!- krzyknęła i rzuciła się na niego.
- A ze mną się już nie przywitasz?- zaśmiała się Hannah.
Marco zajął się ubieraniem małej. W tym czasie Han usiadła obok mnie.
- Jak się trzymasz?
- Z każdym dniem jest lepiej, ale to ciągle boli.
- Przykro mi.- spuściła głowę.- Mi też jej brakuje.- spojrzała na zdjęcie Heidi, wiszące na ścianie.
- Najbardziej szkoda mi Lucy, ona prawie jej nie pamięta, ale co się dziwić przecież miała wtedy niecałe cztery lata.- oznajmiłem.
- Dacie sobie radę. Pamiętaj, że ja i Marco zawsze wam pomożemy, Heidi była dla mnie jak siostra, was też traktuję jak rodzinę.
- Dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.- uśmiechnąłem się do niej.
- Idziemy?- Lucy podbiegła do nas.
- Tak słonko. A co tam masz?- Hannah wzięła ją na ręce.
- Narysowałam to dla mamy, tata mówił, że mama bardzo lubiła te kwiatki. Jak myślisz ciociu, mama jest teraz w niebie?
- Na pewno. Teraz pewnie patrzy na ciebie i się uśmiecha.- pocałowała ją w czoło.
Droga na cmentarz zajęła nam około dwudziestu minut. Na miejscu siedział Lukas. Przywitaliśmy się z nim.
Usiadłem naprzeciwko grobu Heidi i zacząłem znowu pogrążyłem się w myślach.
- Halo?- odebrałem telefon.- Przepraszam Han, ale za bardzo nie mam teraz czasu. Zaraz jadę z Lucy do Heidi.
- Ja dzwonię w tej sprawie. Heidi jest w szpitalu.
- Jak to?! Co się stało?!- wykrzyczałem.
- Miała wypadek, przyjedź jak najszybciej.
- Daj mi dziesięć minut.- rozłączyłem się.
Ubrałem Lucy i w ekspresowym tempie wsiedliśmy do auta. Kiedy zapalałem silnik usłyszałem sms. Był od Hann, wysłała mi adres szpitala.
Lu całą drogę siedziała cichutko. W pewnym momencie bałem się, ze ją zostawiłem.
- Tatusiu.- odezwała się.
- Co jest skarbie?- spojrzałem na nią w lusterku.
- Gdzie jest mama?
- Mama jest w szpitalu, bo źle się poczuła.- skłamałem.
Na miejscu czekała Hannah, Marco i ich synek Kevin oraz rodzina Heidi. Lucy od razu pobiegła do małego i Marco gdzieś z nimi poszedł.
- Gdzie ona jest?- zapytałem podbiegając do szyby obok drzwi.
- Zabrali ją gdzieś, podobno jest w stanie krytycznym.- powiedziała płacząc.
- Ale przeżyje tak? Ona musi żyć. JA nie mogę jej stracić, my nie możemy jej stracić.
- Nie mam pojęcia Marcel, lekarze dają jej naprawdę nikłe szanse.- usiadła na krześle i schowała twarz w dłoniach.
- Ale...- przetarłem mokry już polik.- Co się stało? Miała iść zrobić tylko kilka zdjęć. Proszę nie mów mi, ze stało się to co kiedyś.
- Chciałabym.- wyszeptała.
- NIE!- wrzasnąłem uderzają pięścią o ścianę.- Nie.
- Marcel...
- Nie uratowałem jej, nie zrobiłem nic, to moja wina.- czułem coraz więcej łez.
- Nie mów tak, nie mogliśmy tego przewidzieć.- do naszej rozmowy wtrąciła się mama Heidi.
- Oczywiście, że mogłem!- podniosłem głos.- Ale nic nie zrobiłem!
- Proszę, nie możesz tak myśleć.
- Niech pani da mu chwilę, jest roztrzęsiony.
Minuty, a później godziny mijały. Żaden lekarz nie wychodził. Lucy zasnęła na kolanach u dziadka. Wszyscy siedzieliśmy jak myszy po miotłą. Co chwilę przecierałem mokre poliki.
Po dokładnie trzech godzinach jakiś lekarz podszedł do nas.
- Co z nią?- wstałem.
- Naprawdę mi przykro. Staraliśmy się robić co w naszej mocy. Niestety nie udało się jej uratować.- oznajmił mężczyzna.
- On nie mówi poważnie, prawda? On nie może mówić poważnie!- osunąłem się po ścianie na podłogę.
Widziałem tylko zamazane postacie, bo wszystko zasłaniały mi łzy.
To nie może być prawda. Ona nie może umrzeć. Nie może. Nie może nas zostawić. To jakieś żarty. Nie...
Dzisiaj mija dokładnie siedemset pięćdziesiąt osiem dni odkąd jej nie ma. Pierwszy rok był dla mnie najcięższym czasem w życiu. Nie mówiąc już o Lu. Mimo, że mała nie wiedziała co to znaczy, ze ktoś umarł, straciła swoją werwę i nie uśmiechała się już tak często. Wszyscy żyliśmy jakbyśmy stracili część siebie. Dokładnie tak się czułem. Teraz jest już lepiej, wiem że Heidi zawsze jest i będzie przy mnie i Lucy. Hanah i Marco też bardzo nam pomagają, nie wiem co bym bez nich zrobił. Oczywiście rodzina też bardzo pomaga. Rodzice Heidi przeprowadzili się bliżej mnie i Lucy. Często pokazuję mojej kochanej córeczce zdjęcia Heidi, jakieś filmiki. Po prostu robię wszystko, żeby mała wiedziała o niej wszystko co możliwe.
Jednak nie wiem czy kiedykolwiek pogodzę się ze śmiercią najważniejszej osoby w moim życiu...
~*~
wiem zabijecie mnie za to, ale naprawdę w końcu musiałam to zakończyć. Wiem też że chcieliście szczęśliwe zakończenie, ale uznałam że będzie za bardzo banalne XDco do rozdziału to (możecie mi nie wierzyć) płakałam strasznie. Bardzo się przywiązałam do tego bloga i naprawdę trudno było mi uśmiercić Heidi, z którą poniekąd się utożsamiałam. Może jeszcze kiedyś zrobię kontynuację, musicie śledzić mnie na innych blogach :3
a teraz chciałam wam podziękować za ROK I PIĘĆ MIESIĘCY, przez które byliście ze mną :''3 kocham Was wszystkich bardzo bardzo mocno ♥ dziękuję też za
- 34 obserwatorów ♥
- 829 komentarzy ♥
- 60 000 wyświetleń ♥
- i za te 63 rozdziały, które mogłam dla was napisać ♥
JESTEŚCIE NAJLEPSI! ♥♥♥
P.S. Jeśli dalej chcecie czytać moje wypociny to zapraszam na
* kolorujesz mój świat swoimi kredkami ... ♥
* obiecaj, że nie spóźnisz się o całe życie.
♥